piątek, 27 stycznia 2012

Rozdział I

Dziś 24 grudzień. Wigilia. Jeden z najważniejszych dni dla Kościoła Katolickiego. Tego dnia, ponad dwa tysiące lat temu narodził się Jezus Chrystus.  Syn Boży odkupił nasze grzechy  swoją śmiercią na krzyżu.  Poświęcił życie dla zbawienia dusz grzeszników.  Ale dla mnie Wigilia  jest czymś więcej niż rocznicą narodzin Mesjasza. Dziś są moje urodziny. 24 grudnia jest dniem, którego nienawidzę, a zarazem wyczekuje przez cały rok mając nadzieje, że będzie inny niż wszystkie dni mojego żałosnego życia, że stanie się coś normalnego. Moja mama nie będzie jak zwykle pijana i zamiast krzyczeć i bić, mnie i brat po prost nas przytuli, a potem  zjemy kolacje wigilijną, jak każda normalna rodzina.
Noc dziś jest nadzwyczaj piękna. Ciemne niebo, okryte jest granatowymi chmurami, za których wyłania się srebrny księżyc. Za kilka dni powinna być pełnia. Szybkim  krokiem  zmierzałam w kierunku mojego domu. Śnieg trzeszczał głośno pod moimi butami, za każdym razem gdy stawiałam kolejny krok. Światło ulicznych lamp nie oświetlało już wąskich alejek między kamienicami. Weszłam do małej klatki schodowej i pospiesznie zaczęłam wspinać się po schodach, zostawiając na i tak już brudnych stopniach mokre ślady. Jak zawsze było czuć zapach moczu i zgnilizny. Z pomalowanych na żółto ścian w wielu miejscach odpadł  tynk i farba. Pod metolowymi barierkami były po przyklejane zużyte gumy do żucia. To akurat jest najmniej odpychające, gdyż wile razy w ten sam sposób pozbywałam się własnych gum. Kiedy dotarłam na drugie piętro wyjęłam z kieszeni zimowej kurtki klucze do mieszkania i włożyłam je do zamka. Z cichym szczęknięciem otworzyłam drzwi. Wycierając byty o starą wycieraczkę weszłam do wąskiego korytarza. W środku było ciemno. Jednak dobrze mogłam zobaczyć oderwaną wykładzinę obok drzwi do pokoju. W jednej chwil przypomniało mi się jak mama krzycząc na Maxiego zaczęła zrywać wykładzinę, była pijana. Sunęłam z nóg stare trapery i rzuciłam je w kąt na brudną ścierkę, gdzie leżały już buty brata i mamy. Mijając lustro weszłam do kuchni. Pomieszczenie było małe i prawie całkowicie zabudowane starymi szafkami z pozdzieraną okleiną. Na niektórych szufladach i drzwiczkach brakowało uchwytów lub były nie od kompletu. Elektryczny zegarek na kuchence gazowej wskazywał właśnie 23:44. Moich uszu dobiegł cichy dźwięk, tak jakby ciężka książka upadła na podłogę.
-Mama, to ty!- zawołałam nie licząc, że uzyskam odpowiedź od kompletnie zalanej już pewnie matki. Wywróciłam oczami i przygotowując się na wywody matki jak to bardzo żałuje, że ma dzieci i powinna oddać nas do domu dziecka jak byliśmy jeszcze mali, że jesteśmy najgorszymi dziećmi i jak bardzo zniszczyliśmy jej życie. Potem pewnie dostane w twarz za rzekome pyskowanie nawet jeśli się nie odezwę. W pokoju na starej kanapie leżała mama w samy staniku i jakiś obleśny facet, który ostentacyjnie ją obmacywał.
Jak najszybciej wyszłam z tego pomieszczenia i włożyłam z powrotem buty. Przypomniałam sobie, że za nim wyjdę powinnam sprawdzić czy Maxie śpi. Podeszłam do lekko uchylonych drzwi obok oberwanej wykładziny i zajrzałam do środka. Na rozkładanym łóżku leżał zwinięty w kłębek mój brat. Mino, że byliśmy przyrodnim rodzeństwem, był jedyną osobą na której mi zależało. Jego półdługie blond włosy okalały uroczą twarz sześcioletniego dziecka. Na podkulonych pod samą brodę nogach miał moje skarpetki, które nawet nie były do pary. Uśmiechnęłam się smutno i okryłam Maxiego dziurawym kocem w zielono-żółtą kratkę. Starając się nie narobić hałasu podeszłam do okna i otworzyłam je na rozcież. Przeszłam przez parapet, kiedy udało mi się je przymknąć zeszłam na dół po schodach przeciw pożarowych. Ciemne uliczki były puste. Znałam tę okolice jak własną  kieszeń. Kilka minut drogi od mojego domu był stary plac zabaw, do którego właśnie zamierzałam. Miałam szczerą nadzieję, że spotkam tam kogoś z kim będę mogła posiedzieć i pogadać o czyś nie ważnym jak szkoła. O aktualnej porze zbierali się tam ćpuny i dilerzy, czasem spotykało się jakiegoś dresa. Liczyłam na tę ostatnią opcje. Skręciłam w boczną alejkę. Na końcu której dostrzegłam postać. Ciemna sylwetka w oddali z pewnością należała do kobiety, co mogłam ocenić nawet mino dzielącej nas odległości. Kobieta stała nieruchomo parząc prosto na... mnie. Czując narastającą niepewność i dyskomfort odwróciłam się i przyspieszyłam kroku. Po chwili obejrzałam się za siebie. Owa kobieta stała niecałe dwa metry za mną. Poczułam jak mój żołądek skręca się ze zdenerwowania. Nawet biegnąc nie pokonała by dzielącej nas odległości w zaledwie minute. Kiedy minęłam zakręt puściłam się biegiem wzdłuż kamienicy. Nie zasznurowane buty z każdym krokiem suwały się  z pięty. Rozpięta kurtka opadła z ramion i utrudniała mi bieg. Spojrzałam za siebie jednak zdołałam zobaczyć tylko zarys pustej uliczki, bo twarz przysłoniły mi długie włosy. Po chwili zatrzymałam się przy skrzyżowaniu, rozglądając się uważnie. Oparłam dłonie na kolanach oddychając ciężko. Zimne powietrze szczypał moje gardło, a w lewym bucie miałam chyba tonę śniegu. Kiedy już chwilę odpoczęłam wyprostowałam się i skierowałam w prawo. Nagle poczułam jak ktoś przygniata mnie do ściany. Z moich ust wydobył się krzyk, który został stłumiony przez czyjaś dłoń. To była ta kobieta przed którą chwile temu uciekałam. Przyglądała mi się ze zmarszczonymi brwiami. Moje próby wyrwania się były bez skuteczne. Dziewczyna tylko mocniej przycisnęła mnie do kamiennej ściany. Słyszałam jak moje serce boleśnie obija się o żebra. Rozpaczliwie krzyczałam i próbowałam wydostać się z jej żelaznego uścisku. Wiedziałam, że krzyk na nic się nie zda, gdyż podobne można było słyszeć w tej okolicy co najmniej dwa razy w tygodniu.
-Ciiiii.-usłyszałam jej szept przy moim uchu.-Nic nie poczujesz.
Z moich oczu popłynęły łzy. Teraz żałowałam, że wyszłam z domu. Jej nos powoli przejechał po mojej szyi.  Chciałam jak najszybciej wydostać się z jej uścisku . Jedną ręką przechylała moją głowę w prawo i jednocześnie zakrywała palcami usta. Całym ciałem przypierała mnie do kamiennej ściany kamienicy. Nagle poczułam ostry ból dochodzący z okolic powyżej obojczyka. Jak sto lekarskich igieł wbitych naraz w jedno miejsce. Czułam jak jej zęby rozszarpując moja skórę. To było nie do zniesienia. Jednak nie trwało długo...

11 komentarzy:

  1. Nie mogłam oderwać oczu od opowiadania. Naprawdę mnie zaciekawiłaś i piszesz bardzo lekko, swobodnie. Czekam na kolejny rozdział ;)

    Aha, a jeśli miałabym coś poradzić, to chyba zmieniłabym czcionkę. Jest trochę za mała lub może ten niebieski kolor trochę razi. Sama nie wiem, ale przy czytaniu oczy się trochę męczą.

    Powodzenia w dalszym pisaniu ;D


    louisa.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne, bardzo wciąga i oczywiście czekam na więcej.
    Zgadzam się z "stolen happiness" - zmień czcionkę, przydałoby się pogrubienie i zrezygnowanie z pochylenia, ponieważ trudno mi się skupić na tekście. Spróbuj może z szarym kolorem.

    Chciałabym Cię poprosić o informowanie o kolejnych rozdziałach, a więc pisz na blogu : naucz-sie-jak-zyc.blog.onet.pl lub na GG : 23732020 - z góry dzięki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. dzięki za linka !

    czekam na więcej :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się. Jest kilka błędów ort, ale one zdarzają się każdemu.
    Dodaje Twoje opowiadanie do listy czytanych i z niecierpliwością czekam na więcej.
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super ! Obserwuję i zapraszam do mnie : http://wkrainiemodeliny.blogspot.com/

    Liczę na rewanż :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajny, będę odwiedzać
    Zajrzyj na mojego
    kierka-fakty-i-przemyslenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne,świetne i jeszcze raz świetne!!! Czekam na więcej!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ej, gdzie jest następna notka?
    Bo będzie foch.;/

    U mnie nowa już jest :
    melancolie.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Świeeetnie ! Były chwile , przy których prawie się popłakałam
    Trzyma w napięciu i to jest ważne .
    Czekam ma kolejne rozdziały .

    OdpowiedzUsuń