poniedziałek, 6 lutego 2012

Rozdział II

Mocny ucisk w głowie nie pozwalał mi na dłuższy sen. Otworzyłam oczy, ale szybko tego pożałowałam. Jasne, wręcz oślepiające światło świeciło prosto w moje źrenice. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do panującej jasności  ponownie zamrugałam kilka razy. Moim oczom ukazało się czyste, błękitne, bezchmurne niebo. Szybko podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam. Znajdowałam się w jakiejś ślepej uliczce, otoczonej trzypiętrowymi kamienicami. Po prawej stronie mieściły się metalowe drzwi, do których prowadziło kilka schodków. Na ścianie za mną widniało doże zielono-żółte graffiti, w połowie przysłonięte przez dwa kontenery na śmieci. Kiedy wstałam z ziemi ból w głowie nasilił się. Takiego kaca to jeszcze nigdy nie miałam. Choć nie przypominałam sobie, abym coś piła lub brała... czy paliła. Szurając butami zaczęłam iść w stronę skrzyżowania. Tak naprawdę to prawie niczego nie pamiętałam z ostatnich dwunastu godzin. Skręciłam w lewo i starając się przypomnieć  sobie cokolwiek z ostatniej nocy. Dobra pamiętam wyszłam z domu i kręciłam się po okolicy i chyba szłam na stary plac zabaw... i co potem. W głowie miałam kompletną pustkę. Nie potrafiłam sobie przypomnieć co działo się później. Nic. Totalna pustka, jakbym wymazała sobie pamięć. To dopiero amnezja. Mniejsza o to co się stało, ważniejsze co teraz się dzieje. Musiałam wrócić do domu i zająć się bratem, dać mu śniadanie... albo obiad. Zależy, która godzina. Dotarcie do domu zajęło mi około dwadzieścia minut. W środku było słychać włączony telewizor. Weszłam środka i oparłam się o futrynę. Maxie siedział na podłodze oparty o kanapę i wpatrywał się w ekran. Na starym segmencie zdążyło zebrać się już dość dużo kurzu. Na stoliku obok wyblakło-zielonej sofy leżało kilka pustych szklanek po kawie i pięciuset mililitrowa butelka wódki jak nie trudno było się domyślić należała do mojej matki. Na dnie chyba jeszcze trochę zostało.
-Cześć, jak tam?- spytałam siadając obok Maxiego, który tylko wzruszył ramionami nawet nie patrząc na mnie. Zwykł mnie ignorować kiedy był obrażony, co prawda było to dość normalne jak na siedmiolatka. Chyba.
-Maxie, co jest?- wpatrywałam się w niego z podniesionymi brwiami, czekając na jakąkolwiek odpowiedz.
-Jestem głodny.-powiedział z wyrzutem i spojrzał na mnie szeroko otwartymi niebieskimi oczyma. Wraz z jego słowami poczułam mocy skurcz w brzuchu.
Po przygotowaniu skromnego obiadu-makronu z serem, i zjedzeniu posiłku w towarzystwie Maxiego wyjęłam mały telefon komórkowy z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Miałam pięć nie odebranych połączeń i cztery wiadomości. Zaczęłam odczytywać je po kolej.
Ellie: 
Hej, znajomy Vicki organizuje jakaś niezłą imprezę dziś, gdzieś za miastem.                                                                                                                                            
25.12.11 11:34   
Vicki: 
 Zbieramy ekipę, jest niezła impreza w opuszczonym     magazynie  przy canning place street. 
25.12.11 11:56 
Vicki:  
 To jak będziesz?  
 25.12.11 12:01  
Vicki:
  Co z Tobą, odpisz! 
25.12.11 12:09

Nie miałam teraz ochoty myśleć o Vicki, czy Ellie, ani o tym co będą robić i jak świetna zabawę stracę. Jedyne czego chciałam to wziąć prysznic. Skierowałam się do małej łazienki. Obłożone blado- różowymi płytkami, pomieszczenie było połączeniem toalety i łazienki . Stanęłam na przeciw prostokątnego lustra nad umywalką. Moje odbicie nie było co najmniej ucieleśnieniem piękna. Mocno wycieniowane blond włosy z czarnymi pasemkami od spodu były potargane i brudne, wokół ciemno-stalowych tęczówek rozchodziła się sieć popękanych naczyń krwionośnych. Cienie pod oczami i rozmazany makijaż nie dodawał mi uroku. Zielona bluzka była rozdarta nad ramieniem. Dookoła dekoltu widniały rdzawo-czerwone plamy. Odgarnęłam włosy na plecy, ramie znaczyły dwie rozszarpane rany ciągnące się od szyi do obojczyka. Skórę pokrywał ciemny skrzek krwi. Z przerażeniem powoli dotknęłam końcami palców ramienia. Chropowata warstwa nieprzyjemnie drażniła moje opuszki. Nie miałam pojęcia kto mógł mi to zrobić. Nie mogłam wpakować się w żadne kłopoty, nie miałam długów, ani wrogów. Chyba że matka narobiła sobie kłopotów . Jedynym pytaniem pozostawało: Kto i dlaczego? Chociaż w naszej dzielnicy nie trzeba było mieć kłopotów, możliwe że ktoś po prostu chciała mnie okraść, no ale telefonu nie zabrali, a kasy nie miała. Jest to dla mnie nie zrozumiałe, chyba że... no ale. Nie, na pewno nie. Nikt mnie chyba nie zgwałcił, bo bym pamiętał na 100%, nie mógł mi nic nikt podać bo wracałam od  Vickie, a jej nawet nie podejrzewam, no i byłoby to bezsensu. Dobra nieważne, zagoi się. Na razie powinna się postarać by nikt tego nie zobaczył. Wtedy źle by ze mną było, choć do końca nie jestem pewna co by się stało. Ale mniejsza. Dobrze, że matką nie muszę się przejmować, ona zwykle mnie olewa. Nie miałam ochoty dłużej nad tym myśleć. Zdjęłam obranie i weszłam pod prysznic.
Resztę dnia spędziłam w domu z Maxim na oglądaniu durnych kreskówek, chociaż tak mogłam mu się odwdzięczyć za samotne święta. Później położyła sie spać. Brat już dawno zasną a ja nie mogłam. Chyba po prostu nie byłam przyzwyczajona do kładzenia się o ta wczesnej porze, zwykle była bym gdzieś z Vickie albo Ellie. Byłybyśmy na imprezie, albo w domu. Po prostu bawiły byśmy się, nie myśląc o problemach. I nic ani nikt nas by nie obchodził, liczyła by się tylko ta chwila. Usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu, było to pewnie moja matka. Oby tylko nie obudziła Maxiego...pomyślałam i nie pozostało mi już nic innego jak tylko zasnąć, tak też zrobiłam.
 

Kiedy otworzyłam oczy na dworze było jeszcze ciemno. To była jedyna rzecz na  jaką w tej chwili udało mi się zwrócić uwagę. Po całym moim ciele rozlewał się ból, jak narkotyk płynący we krwi opanowywał całe moje ciało.  Włosy przylepiały mi się do spoconej twarzy, a wilgotna od potu piżama niekomfortowo przylegała do ciała. Skuliłam się na łóżku mocno zaciskając zęby na skrawku pościeli. Ból nasilał sęe bardziej kiedy tylko próbowałam go zignorować. Był nie do wytrzymania...

                                             ***

No i oto jest rozdział drugi mam nadzieję, że się podobał, niedługo mam ferie więc na pewno coś nowego się pojawi po koniec miesiąca, . Pozdrawiam

piątek, 27 stycznia 2012

Rozdział I

Dziś 24 grudzień. Wigilia. Jeden z najważniejszych dni dla Kościoła Katolickiego. Tego dnia, ponad dwa tysiące lat temu narodził się Jezus Chrystus.  Syn Boży odkupił nasze grzechy  swoją śmiercią na krzyżu.  Poświęcił życie dla zbawienia dusz grzeszników.  Ale dla mnie Wigilia  jest czymś więcej niż rocznicą narodzin Mesjasza. Dziś są moje urodziny. 24 grudnia jest dniem, którego nienawidzę, a zarazem wyczekuje przez cały rok mając nadzieje, że będzie inny niż wszystkie dni mojego żałosnego życia, że stanie się coś normalnego. Moja mama nie będzie jak zwykle pijana i zamiast krzyczeć i bić, mnie i brat po prost nas przytuli, a potem  zjemy kolacje wigilijną, jak każda normalna rodzina.
Noc dziś jest nadzwyczaj piękna. Ciemne niebo, okryte jest granatowymi chmurami, za których wyłania się srebrny księżyc. Za kilka dni powinna być pełnia. Szybkim  krokiem  zmierzałam w kierunku mojego domu. Śnieg trzeszczał głośno pod moimi butami, za każdym razem gdy stawiałam kolejny krok. Światło ulicznych lamp nie oświetlało już wąskich alejek między kamienicami. Weszłam do małej klatki schodowej i pospiesznie zaczęłam wspinać się po schodach, zostawiając na i tak już brudnych stopniach mokre ślady. Jak zawsze było czuć zapach moczu i zgnilizny. Z pomalowanych na żółto ścian w wielu miejscach odpadł  tynk i farba. Pod metolowymi barierkami były po przyklejane zużyte gumy do żucia. To akurat jest najmniej odpychające, gdyż wile razy w ten sam sposób pozbywałam się własnych gum. Kiedy dotarłam na drugie piętro wyjęłam z kieszeni zimowej kurtki klucze do mieszkania i włożyłam je do zamka. Z cichym szczęknięciem otworzyłam drzwi. Wycierając byty o starą wycieraczkę weszłam do wąskiego korytarza. W środku było ciemno. Jednak dobrze mogłam zobaczyć oderwaną wykładzinę obok drzwi do pokoju. W jednej chwil przypomniało mi się jak mama krzycząc na Maxiego zaczęła zrywać wykładzinę, była pijana. Sunęłam z nóg stare trapery i rzuciłam je w kąt na brudną ścierkę, gdzie leżały już buty brata i mamy. Mijając lustro weszłam do kuchni. Pomieszczenie było małe i prawie całkowicie zabudowane starymi szafkami z pozdzieraną okleiną. Na niektórych szufladach i drzwiczkach brakowało uchwytów lub były nie od kompletu. Elektryczny zegarek na kuchence gazowej wskazywał właśnie 23:44. Moich uszu dobiegł cichy dźwięk, tak jakby ciężka książka upadła na podłogę.
-Mama, to ty!- zawołałam nie licząc, że uzyskam odpowiedź od kompletnie zalanej już pewnie matki. Wywróciłam oczami i przygotowując się na wywody matki jak to bardzo żałuje, że ma dzieci i powinna oddać nas do domu dziecka jak byliśmy jeszcze mali, że jesteśmy najgorszymi dziećmi i jak bardzo zniszczyliśmy jej życie. Potem pewnie dostane w twarz za rzekome pyskowanie nawet jeśli się nie odezwę. W pokoju na starej kanapie leżała mama w samy staniku i jakiś obleśny facet, który ostentacyjnie ją obmacywał.
Jak najszybciej wyszłam z tego pomieszczenia i włożyłam z powrotem buty. Przypomniałam sobie, że za nim wyjdę powinnam sprawdzić czy Maxie śpi. Podeszłam do lekko uchylonych drzwi obok oberwanej wykładziny i zajrzałam do środka. Na rozkładanym łóżku leżał zwinięty w kłębek mój brat. Mino, że byliśmy przyrodnim rodzeństwem, był jedyną osobą na której mi zależało. Jego półdługie blond włosy okalały uroczą twarz sześcioletniego dziecka. Na podkulonych pod samą brodę nogach miał moje skarpetki, które nawet nie były do pary. Uśmiechnęłam się smutno i okryłam Maxiego dziurawym kocem w zielono-żółtą kratkę. Starając się nie narobić hałasu podeszłam do okna i otworzyłam je na rozcież. Przeszłam przez parapet, kiedy udało mi się je przymknąć zeszłam na dół po schodach przeciw pożarowych. Ciemne uliczki były puste. Znałam tę okolice jak własną  kieszeń. Kilka minut drogi od mojego domu był stary plac zabaw, do którego właśnie zamierzałam. Miałam szczerą nadzieję, że spotkam tam kogoś z kim będę mogła posiedzieć i pogadać o czyś nie ważnym jak szkoła. O aktualnej porze zbierali się tam ćpuny i dilerzy, czasem spotykało się jakiegoś dresa. Liczyłam na tę ostatnią opcje. Skręciłam w boczną alejkę. Na końcu której dostrzegłam postać. Ciemna sylwetka w oddali z pewnością należała do kobiety, co mogłam ocenić nawet mino dzielącej nas odległości. Kobieta stała nieruchomo parząc prosto na... mnie. Czując narastającą niepewność i dyskomfort odwróciłam się i przyspieszyłam kroku. Po chwili obejrzałam się za siebie. Owa kobieta stała niecałe dwa metry za mną. Poczułam jak mój żołądek skręca się ze zdenerwowania. Nawet biegnąc nie pokonała by dzielącej nas odległości w zaledwie minute. Kiedy minęłam zakręt puściłam się biegiem wzdłuż kamienicy. Nie zasznurowane buty z każdym krokiem suwały się  z pięty. Rozpięta kurtka opadła z ramion i utrudniała mi bieg. Spojrzałam za siebie jednak zdołałam zobaczyć tylko zarys pustej uliczki, bo twarz przysłoniły mi długie włosy. Po chwili zatrzymałam się przy skrzyżowaniu, rozglądając się uważnie. Oparłam dłonie na kolanach oddychając ciężko. Zimne powietrze szczypał moje gardło, a w lewym bucie miałam chyba tonę śniegu. Kiedy już chwilę odpoczęłam wyprostowałam się i skierowałam w prawo. Nagle poczułam jak ktoś przygniata mnie do ściany. Z moich ust wydobył się krzyk, który został stłumiony przez czyjaś dłoń. To była ta kobieta przed którą chwile temu uciekałam. Przyglądała mi się ze zmarszczonymi brwiami. Moje próby wyrwania się były bez skuteczne. Dziewczyna tylko mocniej przycisnęła mnie do kamiennej ściany. Słyszałam jak moje serce boleśnie obija się o żebra. Rozpaczliwie krzyczałam i próbowałam wydostać się z jej żelaznego uścisku. Wiedziałam, że krzyk na nic się nie zda, gdyż podobne można było słyszeć w tej okolicy co najmniej dwa razy w tygodniu.
-Ciiiii.-usłyszałam jej szept przy moim uchu.-Nic nie poczujesz.
Z moich oczu popłynęły łzy. Teraz żałowałam, że wyszłam z domu. Jej nos powoli przejechał po mojej szyi.  Chciałam jak najszybciej wydostać się z jej uścisku . Jedną ręką przechylała moją głowę w prawo i jednocześnie zakrywała palcami usta. Całym ciałem przypierała mnie do kamiennej ściany kamienicy. Nagle poczułam ostry ból dochodzący z okolic powyżej obojczyka. Jak sto lekarskich igieł wbitych naraz w jedno miejsce. Czułam jak jej zęby rozszarpując moja skórę. To było nie do zniesienia. Jednak nie trwało długo...